Autor : Agnieszka Paculanka
2024-11-08 08:09
- W Polsce wciąż część pulmonologów, kardiologów, onkologów uważa, że w walce z nikotynizmem nie powinniśmy iść na żadne ustępstwa. Pojawia się jednak pytanie, czy to jest w ogóle zasadne? - zastanawia się w rozmowie z naszym serwisem dr Janusz Krupa.
O tym, jak wygląda profilaktyka uzależnienia od tytoniu z perspektywy lekarza rodzinnego i co powinniśmy zrobić, by Polska miała szansę stać się krajem wolnym bez dymu, rozmawiamy z dr. Januszem Krupą.
Agnieszka Paculanka: Czy lekarz rodzinny ma w ogóle możliwość prowadzenia działań profilaktycznych w swoim gabinecie?
Dr Janusz Krupa: Oczywiście, że tak, ale wszystko zależy od tego, o jakim etapie - zarówno życia naszych pacjentów jak i samego nałogu, mówimy. W przypadku najmłodszych i młodych pacjentów i etapu inicjacji, czyli tego czasu, gdy dochodzi do pierwszych kontaktów czy to z nikotyną, alkoholem czy innymi substancjami uzależniającymi, rola lekarza rodzinnego nie jest duża. Ten obszar w znaczącej większości przypadków pozostaje poza naszą gestią, bo my o tym albo w ogóle nie wiemy, albo wiemy szczątkowo.
Prawie żaden z rodziców nie przyzna przecież, że jego dziecko pije, pali czy bierze narkotyki. Nie widać również skutków zdrowotnych związanych z uzależnieniami, bo jest na nie zbyt wcześnie. Dzieci z reguły nie są nałogowymi narkomanami czy alkoholikami. Nie palą 20-40 papierosów dziennie. Tego nie widać i nie czuć.
Czasami podczas wizyt bilansowych, gdy pytamy o styl życia dziecka, jakaś informacja się przemknie, ale zwykle te informacje przechodzą przez filtr, jakim są rodzice, którzy muszą być obecni podczas wizyty dziecka i nastolatka do ukończenia 18 roku życia. Potem młody człowiek może przyjść na wizytę już sam. Nawet jeżeli zadamy takie pytanie dziecku, to najczęściej odpowiada na nie rodzic. I jest to najczęściej odpowiedź „nie, moje dziecko nie pije, moje dziecko nie pali, narkotyki? Nigdy”.
Skoro to rodzice są tym filtrem w kontaktach lekarza z dzieckiem, to może na nich trzeba się skupiać?
I tak robimy. Po pierwsze przychodzą do nas kobiety w ciąży. Z nią możemy porozmawiać o tym, że każda ilość alkoholu, każdy wypalony papieros czy godzina spędzona w zadymionym pomieszczeniu ma szkodliwy wpływ na rozwój dziecka i jego zdrowie.
Kolejną okazją do poruszenia z rodzicami tematu szkodliwości palenia jest chwila, gdy przychodzą do gabinetu i mówią „Moje dziecko kaszle”. To dobry moment o to, by zapytać, czy i kto w domu pali, a jeśli pali - czy myśli o rzuceniu nałogu. Zdarza się, że rodzice nie widzą związku między dymem papierosowym, którym dziecko oddycha, a jego stanem zdrowia. I to jest dobry czas, by porozmawiać z rodzicami o tym, że dym powoduje skurcz oskrzeli, przyczynia się do częstszych zapaleń ucha środkowego, częstszych infekcji, gorszej pracy rzęsek w drogach oddechowych. Z doświadczenia wiem, że rodzice tego często nie wiedzą i dopiero taka rozmowa przy okazji choroby dziecka otwiera im oczy.
Mówimy cały czas o bezpośrednich rozmowach w gabinecie. Czy nie lepiej byłoby mówić o tym w przestrzeni publicznej?
Jestem za tym, by mówić głośno i wyraźnie, a przede wszystkim publicznie o szkodliwości palenia. Bardzo się cieszę, że wreszcie będą lekcje o zdrowiu, ale jeśli się tylko do nich ograniczymy, to skuteczność tego narzędzia będzie jednak ograniczona. Część osób związanych z tematem działań profilaktycznych zwraca uwagę na to, że dość wątpliwe jest to, że mówienie ex cathedra dzieciom o szkodliwości nałogu na pewno będzie bardzo skuteczne. Należałoby znaleźć także inne formy dotarcia do dzieci i młodzieży, bardziej przystające do naszych czasów. Mówi się, że kampania na tik-toku dużo skuteczniej trafiłaby do młodych niż suchy wykład w czasie lekcji.
W Polsce brakuje spójnego ekosystemu profilaktyki pierwotnej, który by powiązał ze sobą edukację rodziców i rodziny, edukację dzieci, działania podstawowej opieki zdrowotnej, edukację przez media publiczne, kampanie w mediach społecznościowych. To jest naprawdę duży problem, że w Polsce nie tylko nie mamy takiego systemu, ale nie prowadzimy takich wielopoziomowych akcji.
Przypominam, że rośnie nam kolejny duży problem zdrowotny, związany z otyłością, którego na razie jeszcze w ochronie zdrowia aż tak bardzo nie widzimy, ale za kilka, kilkanaście lat stanie się ona najprawdopodobniej najczęstszą przyczyną nie tylko chorobowości, ale i zgonów. To naprawdę może być ostatni moment, żeby nie tylko zacząć o powstaniu takiego ekosystemu mówić, ale rozpocząć jego tworzenie.
Dzieci staramy się ochronić przed nałogiem. A co z dorosłymi, którzy już są uzależnieni?
Tu jest zupełnie inna sytuacja. W przypadku osób dorosłych palących papierosy mamy do czynienie z osobami, które już są ich palą np. 20-40 sztuk dziennie, a robią to od 10-20-30 lat i nie są w stanie porzucić nałogu. Skuteczność tradycyjnych metod leczenia, czyli nikotynowej terapii zastępczej - plastrów, tabletek, gum do żucia wynosi między 3 a 7 proc. Jeżeli dodamy do tego wsparcie psychologiczne i dietetyczne, to ta skuteczność wzrasta do 10 proc.
A co z pozostałymi 90. proc. palaczy? Mamy im powiedzieć, żeby nic nie robili, najwyżej wcześniej umrą?
Są kraje, w których lekarze rekomendują pacjentom twierdzącym, że nie są w stanie zerwać z nałogiem, żeby przeszli na mniej szkodliwe systemy dostarczające nikotynę, jak np. e-papierosy, podgrzewacze tytoniu czy inne formy dostarczania nikotyny, bo one są jednak mniej szkodliwe, niż papierosy klasyczne. Z badań naukowych wynika, że w nowoczesnych systemach dostarczania nikotyny zawartość najbardziej szkodliwych substancji jest o 90-95 proc. niższa niż w klasycznych papierosach. Myślę więc, że jest się o co bić.
Metodę harm reduction zastosowali na przykład Szwedzi i już w zeszłym roku byli bliscy osiągnięcia statusu tak zwanego smoke free country wg WHO, czyli kraju wolnego od dymu, w którym papierosy klasyczne pali mniej niż 5 proc dorosłej populacji. Szwedom udało im się osiągnąć poziom 5,7 proc. palących osób dorosłych, więc są naprawdę blisko sukcesu.
Jak do tego doszli?
Kluczem było wyjście z założenia, że nikotyna owszem, jest szkodliwa, ale dużo mniej niż substancje smoliste zawarte w klasycznych papierosach. Jeżeli ludzie nie są w stanie zrezygnować z uzależnienia od nikotyny (bo to ona uzależnia a nie dym tytoniowy), to niech stosują wszystko inne - e-papierosy, podgrzewacze, saszetki, snusy. One zaspokoją głód nikotynowy, ale płuca, naczynia krwionośne i inne narządy zostaną w znacznej mierze oszczędzone. Dzięki temu, po wielu latach stosowania takiego podejścia, spadła w Szwecji zapadalność na nowotwory - jest ona o połowę niższa niż Polsce. Patrząc więc na twarde dowody, wydaje się, że polityka harm reduction ma sens.
Dlaczego u nas nie zastosujemy takiego podejścia?
W Polsce nadal znacząca część specjalistów uważa, że w walce z nikotynizmem nie powinniśmy iść na żadne ustępstwa, Jednak mówiąc w ten sposób, powodujemy, że zdecydowana większość palaczy, którzy nie potrafią wyjść z nałogu, nadal pali papierosy wydzielające szkodliwy dym. Łatwo jest komuś powiedzieć, żeby rzucił palenie, bo szkodzi sobie i otoczeniu, ale rzadko mówi się tym osobom, jak mają to zrobić. Brak łatwej dostępności do poradni specjalistycznych, często sami lekarze nie poruszają z pacjentami tego problemu. To tak, jakby pacjentowi w depresji powiedzieć, żeby poszedł pobiegać, a choremu na otyłość olbrzymią, żeby mniej jadł. Pojawia się więc pytanie, czy takie podejście jest etyczne? Może warto byłoby tak przemodelować politykę państwa, by walka z nałogiem nie polegała jedynie na nakazach zakazach, ale dla tych, którzy nie potrafią odejść od nałogu, zalecała stosowanie bezdymnych metod dostarczania nikotyny? To oczywiście wymagałoby otwartej i merytorycznej dyskusji naukowej, a także współpracy wielu resortów, jednak patrząc na sukces Szwecji, wydaje się, że warto iść w tym kierunku.
Przeczytaj także:
Prof. H. Car: kroki do wolności od nałogu
Alko-tubki sprowokowały zmiany w ustawie. Jakie?
Podwyżka akcyzy dla zdrowia? Opozycja: rząd robi skok na kasę
//