Autor : Anna Rokicińska
2022-01-22 13:03
Od wczoraj zawrzało w środowisku lekarzy rodzinnych. Minister zdrowia Adam Niedzielski wraz z premierem Mateuszem Morawieckim zapowiedzieli, że lekarz rodzinny będzie musiał pacjenta 60+ z COVID-19 przebadać osobiście w ciągu 48 godzin. - My mamy problem 30 i 40-latkami – stwierdza Joanna Zabielska-Cieciuch, lekarka rodzinna i ekspertka Porozumienia Zielonogórskiego.
Przypomnijmy, że od ubiegłego tygodnia w wypowiedziach ministra zdrowia i jego rzecznika prasowego Wojciecha Andrusiewicza lekarze podstawowej opieki zdrowotnej jawią się jako przyczyna największego zła. Ten ostatni mówił o tym, że zaniepokojony jest tym, że niektórzy lekarze POZ nie chcą przyjmować chorych pacjentów. Minister kilka dni po tym zapowiedział, że w pewnej grupie wiekowej pacjentów lekarze POZ będą u chorego z COVID-19 mieli obowiązek przeprowadzenia wizyty osobistej i bezpośredniego badania. Groził kontrolami. Narodowego Funduszu Zdrowia i organów Rzecznika Praw Pacjenta. - Będziemy reagowali na każde ograniczenie dostępności świadczeń ze strony POZ -stwierdził. Wczoraj doprecyzował, że ma to dotyczyć pacjentów od 60 roku życia. Przepisów w tej materii wciąż brak. Ministerstwo Zdrowia opublikowało strategię walki z V falą epidemii. A w niej nie ma mowy o 48 godzinach , a o 72.
- Minister wobec tej skali zakażeń musiał coś zrobić. Musztruje więc lekarzy POZ – ocenia nasza rozmówczyni. - To, że dla mnie jest oczywiste, że muszę badać swoich pacjentów, nie jest niczym nowym, ale dla doktora nauk ekonomicznych może być odkryciem – dodaje. Przyznaje, że zastanawia się, kto jest autorem pomysłu obowiązkowego, osobistego badania pacjentów 60 plus z COVID-19 w ciągu 48 godzin. - A jeśli ktoś ma 59 lat? Nie muszę go badać?- pyta retorycznie. W jej ocenie, z doświadczeń ostatniej IV fali epidemii wynika coś zupełnie innego. - My nie mamy problemów z seniorami. 80 proc. seniorów zapisanych do mojej przychodni jest zaszczepionych. My mamy problem z 30, 40-latkami, którzy umierają. Dla mnie nie jest ważne czy pacjent jest młodszy, czy starszy. Jeżeli ktoś ma wielochorobowość, to na logikę przechorowanie każdej choroby zakaźnej stanowi dla niego zagrożenie. Z doświadczeń IV fali wynika, że zmarł nam 40-letni mężczyzna niechorujący na nic. Przed świętami zmarł 30-latek, który też nigdy nie chorował, a kolejny 50-latek jest podłączony od 2 tygodni do respiratora – stwierdza lekarka.
Zabielska-Cieciuch mówi, że na razie nie jest w stanie tego ocenić, bo nie wie, jak dużo osób zachoruje i w jakich grupach wiekowych. - Wizyta domowa zajmuje mi od 40 minut do godziny, jeśli się pospieszę. Podczas IV fali pracowałam po 10 godzin dziennie. My nie przychodzimy punkt ósma i o godz. 18 nie wychodzimy. Jak mieliśmy zgłoszonych pacjentów, to byliśmy w pracy do 20-tej czy do 21-ej. Ani z ust rzecznika, ani z ust ministra nie słyszałam o tym, że pracujemy o wiele godzin więcej, niż Narodowy Fundusz Zdrowia u nas kontraktuje. To są setki godzin, które myśmy dla tego systemu poza naszą umową wypracowali. Mieszkam na moim osiedlu 30 lat i leczę ludzi z tego osiedla od 20. Mam bardzo bliski kontakt z moimi pacjentami. Mi nie potrzeba dyrektywy ministra: Zabielska ty masz pacjentów 60 plus osobiście osłuchać – komentuje całą sprawę lekarka. Zaznacza, że najważniejszym parametrem dla niej w przebiegu COVID-19 jest saturacja. - Ja śródmiąższowego zapalenia płuc stetoskopem nie wysłucham. Zakrzepicy płuc również. Chciałabym zapytać pana ministra, gdzie 70, 80- latek znajdzie prostą instrukcję posługiwania się pulsoksymetrem. Pacjenci mnie pytają, co mają z tym robić. A w telewizji nie ma kampanii o tym informującej – stwierdza nasza rozmówczyni. Podkreśla, że podczas wizyty lekarz nie wysłucha ważnych zmian płucnych tylko stetoskopem. - Miałam kilku takich seniorów, których zgłaszałam do karetki systemowej, bo saturacja spadła u nich poniżej 80. W płucach nie było nic słychać. Mieli dobre ciśnienie. Seniorzy gorączkowali, nie wstawali po 2 dni z łóżek i nie chcieli jeść. O tym, że zgłosiłam zdecydował test antygenowy i saturacja – powiedziała
Lekarka relacjonuje, ze po świętach liczba pacjentów u niej w przychodni spadła. Dziennie zlecała po 2, 3 testy. - Od poniedziałku mieliśmy tych testów powyżej 20 i kilkanaście osób z pozytywnym wynikiem. Miałam na kwarantannie czy w izolacji 10 osób. Teraz to powyżej 250. Jest godzina 16, a ja w przychodni mam do zbadanie jeszcze kilkanaście osób. Jeszcze muszę zadzwonić do tych, którzy uzyskali pozytywny wynik. To zwykle osoby bardzo przestraszone i te rozmowy są bardzo trudne – mówi nam. - No boją się, ze to za chwilę będzie oznaczało respirator. Te rozmowy trwają około 20 minut zanim przekażę wszystko, na co trzeba koniecznie zwracać uwagę. Brakuje tej edukacji, co robić w domu, gdy ma się COVID oraz jak się posługiwać pulsokwymetrem – relacjonuje.
- Gdyby minister zdrowia z nami rozmawiał, to by wiedział, że nie jest potrzebny odgórny nakaz badania pacjentów z COVID w ciągu 48 godzin. Jest potrzebna możliwość wysłania ich na tomografię. Mamy pacjentów, którym spada saturacja na 94. Wiemy, ze już coś się dzieje. May potem 92 i wciąż czekamy. Ludzie już wtedy mają duszności, zaczynają się dusić. Gdy mają duży poziom lęku, dzwonią po pogotowie. Przyjeżdżają ratownicy i mówią: oj tam 92, siedź pan w domu. Teoretycznie jest za zdrowy. I tak to trwa 2,3 dni. Aż spadnie poniżej 80 i wtedy z tlenem jedzie do szpitala. To jest realny problem – ocenia Zabielska-Cieciuch. - Pacjenci muszą mieć pulsoksymetry, a jak spada saturacja, trzeba pacjentów wysyłać na tomografię – dodaje. Jej zdaniem, wtedy można realnie ocenić, co dzieje się w płucach. - Jeżeli jest 5, 10 proc zapalenia możemy to leczyć. Ordynujemy sterydy wziewne, antybiotyk, a może będziemy mieli w końcu lek przeciwirusowy na COVID. Pacjent mógłby wtedy być w domu. Jeżeli tomografia pokazuje zakrzepicę, czy zajętość płuc na poziomie 50, 60 proc., to wymaga leczenia szpitalnego. Niestety nie ma dostępu do diagnostyki – stwierdza.
Bywa tak, że pacjenci powinni pojechać do szpitala, pogotowie chce ich zabrać, ale chorzy odmawiają hospitalizacji. - To jest decyzja pacjenta. W moim przypadku zdarzył się tylko jeden taki. Miał 30 lat. W szpitalu nie chciał nawet dać sobie wykonać testu. Dusił się tak bardzo, że w końcu nie wytrzymał i zdecydował się w końcu na hospitalizację. Spędził 3 tygodnie pod respiratorem, ale przeżył. W jakim obecnie jest stanie? Nie wiem. Jest na mnie obrażony i omija mnie szerokim łukiem – opisuje ekspertka Porozumienia Zielonogórskiego. - Gdy ta saturacja spada poniżej 80, to pacjenci przestają odczuwać duszność. Nie widzą więc potrzeby jechania do szpitala. Mówią do mnie: pani doktor, wczoraj było fatalnie, wczoraj się dusiłam, dzisiaj jest w porządku. Ja wtedy proszę ich by przeszli się do łazienki. Po dwóch krokach nie dają rady. Z taką saturacją nie da rady chodzić. Przed świętami jeszcze jeden pacjent odmówił nam hospitalizacji. Miał 70 lat. Zmarł – przyznaje.
Polecamy także:
Rekordy w przypadku kwarantanny i nowych przypadków
Będą podwyżki dla egzaminatorów LEK i nie tylko dla nich
Choroba Devica (NMOSD): objawy, diagnostyka, leczenie
Testowanie COVID w aptekach. Przepisy za kilka dni wchodzą w życie