Autor : Anna Rokicińska
2022-01-23 11:55
Bardzo ostro projekt ustawy o restrukturyzacji szpitali ocenia dr Jerzy Friediger, chirurg, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Krakowie oraz członek Naczelnej Rady Lekarskiej. Dla niego to „działanie zastępcze, mające ukryć faktyczne niedofinansowanie szpitali za zasłoną rzekomej niekompetencji kadry nimi zarządzającej". Z czym konkretnie się nie zgadza jako praktyk?
Przypomnijmy, że projekt został przedstawiony 29 grudnia 2021 r. Ma dotyczyć szpitali wyłącznie publicznych. Z zapowiedzi wynika, że rząd ma ją przyjąć w I kwartale tego roku. (Projekt ustawy o modernizacji i poprawie efektywności szpitalnictwa)Ale opór środowiska jest dość spory. Dlaczego?
- Ustawa nie dotyczy żadnych istotnych elementów funkcjonowania szpitali – mówi nam dr Jerzy Friediger. - Ustawa dotyczy wyłącznie zarządzania finansami i osób zarządzających – stwierdza. Podkreśla, że wobec osób, które będą nadzorcami nad postępowaniem naprawczym są bardzo niskie wymagania. - To jest wyższe wykształcenie i rok pracy w ochronie zdrowia. Czyli, jeżeli mam w szpitalu sekretarkę z wyższym wykształceniem, to ona jak najbardziej może być moim nadzorcą jeżeli zatrudni się w agencji. Nadzorować ma proces restrukturyzacji szpitala, choć może nie mieć pojęcia o zarządzaniu szpitalem – mówi nam nasz rozmówca. Za to wysokie wymagania są stawiane wobec osób, które mają być dyrektorami szpitali. - To są wymogi absurdalne – stwierdza. Chodzi o wymóg ukończenia 3-semestralnych studiów MBA na wydziale, który ma określoną kategorię B przydzieloną za działania naukowe. - Proszę zwrócić uwagę, że trzysemestralne studia MBA z uczelni w kategorii B prowadzą, według mojej wiedzy, tylko dwie uczelnie w Polsce w tej chwili. Chodzi o jedną uczelnię w Warszawie i jeszcze jedną w Rzeszowie. To znaczy, że wyrzucamy do kosza wszystkie pozostałe dyplomy z dziedziny zarządzania systemem ochrony zdrowia innych uczelni, a także dyplomy ukończenia studiów podyplomowych. Robimy założenie, że ci ludzie, którzy kończyli te studia i mają doświadczenie w zarządzaniu, nic nie umieją i wszystkiego się nauczą w ciągu 3 semestrów studiów MBA na np. Uczelni Łazarskiego – komentuje dyrektor.
To też wzbudza wiele wątpliwości. Zgodnie z projektem to rok 2022 będzie decydujący. To wyniki szpitali z tego roku będą brane pod uwagę przy ocenie czy szpital jest w kategorii A czy też w kategorii D, czyli tej najsłabiej sobie radzących. - Czy to jest w jakimś stopniu miarodajne? Obecnie spodziewamy się 100 tys. zakażeń koronawirusem dziennie. Ochrona zdrowia działa niemalże w warunkach wojennych. Niemożliwe jest jakiekolwiek działanie planowe. I to właśnie ten okres ma być podstawą oceny szpitali. Czy nie za krótki i na pewno reprezentatywny dla oceny czegokolwiek? Ten okres brany pod uwagę powinien być dłuższy. Wtedy byłoby to bardziej miarodajne i wtedy można oceniać, w jakiej kondycji jest szpital i dlaczego. Jeżeli ja przejąłem szpital zadłużony na ponad 60 mln zł. Te długi powstały w ciągu wielu lat. To mnie będzie się rozliczało za cały ten dług i będzie mi się kazać robić studia MBA? – pyta retorycznie Friediger.
Jak mówi nam nasz rozmówca, wygląda na to, że cała ta ustawa jest robiona po to, by wymienić kadrę kierowniczą szpitali. - Dąży się do stworzenia przekonania, że to błędy w zarządzaniu szpitalami są przyczyną ich narastającego zadłużenia, a nie ich chroniczne niedofinansowanie. Mamy kilkuset dyrektorów szpitali. Studia MBA kosztują około 20 tys. Proszę tylko przeliczyć, ile pieniędzy trafi do kilku uczelni? To jest jakieś szaleństwo, bo inaczej tego określić nie mogę – komentuje dyrektor. - Założenie, że wyrzucimy na bruk ludzi, którzy do tej pory przez ileś lat zarządzali szpitalami i się na tym naprawdę znają, bo jeżeli byli w stanie kierować szpitalami w tych warunkach, jakie w tej chwili są, gdzie Ministerstwo robi wszystko, by te szpitale ograbić, to brakuje mi słów by to komentować – mówi nam Friediger. Dodaje, że przykładem takiego „okradania” są przepisy, które zakładają, że jakiekolwiek wzrosty finansowania szpitali, będą odliczane od dotychczas przyznanych dodatkowych funduszy, czyli przede wszystkim od dopłaty do wzrostu wynagrodzeń. - Jeżeli mój szpital dostał 90 tys. zł z tytułu wzrostu wyceny, w Ambulatoryjnej Opiece Specjalistycznej, to zostało to odebrane z pieniędzy przyznanych na podwyżkę wynagrodzeń np. dla pielęgniarek i ratowników. W ten sposób są traktowane szpitale, a potem chce się oceniać ich rentowność i stan zadłużenia. Twórcę tego projektu mogę ocenić jedynie negatywnie. Przyznaję, że nie mogę o tym spokojnie mówić, bo bardzo się denerwuję, gdy o tym rozmawiam. Szpitalom publicznym rzuca się kłody pod nogi na każdym kroku – stwierdza. Przypomina, o czym już pisaliśmy, że gotowość do pracy szpitalnych oddziałów ratunkowych jest tak samo wyceniona, jak gotowość do wyjazdu karetki. - Gotowość oddziałów zakaźnych i dziecięcych nie była wyceniana w ogóle, choć są to oddziały wybitnie „sezonowe”, przez znaczną część roku leczące niewielką liczbę chorych, a zatem nierentowne. Dlatego wiele z tych oddziałów zostało po prostu zamkniętych. Szpitale sieciowe, prowadzące SOR-y nie otrzymują żadnych pieniędzy za całodobową gotowość do udzielania świadczeń, a ich świadczenia wyceniane są tak samo jak szpitali prowadzące wyłącznie działalność planową – mówi nasz rozmówca. - Nie rozumiem dlaczego Ministerstwo Zdrowia, zamiast zająć się poprawą finansowania szpitali publicznych, zajmuje się jedynie oceną ich kierownictwa i ich kategoryzacją – konkluduje.
Polecamy także:
Czy restrukturyzujące się szpitale mogą liczyć na premię?